sobota, 16 września 2017

Pieczone ziemniaki z serem i kiszoną kapustą

Jeżdżąc na rowerze  po podwarszawskich miejscowościach czuję dym z ognisk. Znam zapach  i smak pieczonych ziemniaków z ogniska. Dlatego wiedziona zapachem kupiłam ogromne ziemniaki. Upiekłam je w piekarniku, miąższ wymieszałam z serem, a  wierzch przykryłam kiszoną kapustą z tymiankiem i kminkiem.

Składniki:

2 duże ziemniaki
ser ( u mnie owczy)
pieprz
sól
kminek
kiszona kapusta
tymianek
oliwa

Przygotowanie:

Ziemniaki owiń w folię i upiecz w ognisku  lub w piekarniku ok 60 minut. Miękkie przetnij na pół. Wydrąż środki nie uszkadzając skórek. Do miąższu dodaj starty ser i kminek. Wymieszaj. Nadziej skórki z ziemniaków. Jeśli robisz opcję z  piekarnika, ułóż połówki pod grillem i zapiecz. Jeśli jesteś szczęściarzem i wolisz ognisko, połówki ziemniaków połóż na folii formując je tak, aby wystawała kilka centymetrów ponad ziemniaki tworząc jakby naczynie. Połóż na rozżarzonych węglach i pozwól, aby ser się roztopił. Potem posyp np. kiszoną kapustę.



środa, 13 września 2017

Wyspa Rugia co zobaczyć i jak zwiedzać?


Fot. Kap Arkona 

Chcieliśmy pojechać z rowerami do Kopenhagi, a potem mostem do Szwecji. Nie mieliśmy żadnych planów. Zrobiliśmy jedynie przegląd hoteli, gdzie moglibyśmy zatrzymywać się na nocleg. Pokoje były dostępne, więc nie martwiliśmy się już tym. Kupiliśmy przewodnik Skandynawia, a także duńskie i szwedzkie korony. Wzięliśmy też trochę euro. Spakowaliśmy rowery i żeby nie robić trasy "na raz" (1400 km) na jednym z portali zabukowaliśmy nocleg w hotelu w Bergen na wyspie Rugia w Niemczech. Potem okazało się, że nasz hotel to świetna baza wypadowa na wyspie. Kiedy mąż zdejmował rowery z bagażnika, ja zaczęłam czytać na stronach internetowych o Rugii. Przeczytałam, że to najpiękniejsza wyspa na Bałtyku i raj dla rowerzystów. I już nie chciałam stąd wyjeżdżać.  Chciałam jeździć na rowerze zwiedzając miejsca, o których wcześniej przeczytałam. 
Zwiedziliśmy Kap Arkona, Narodowy Park Jasmund, Sassnitz, Prorę, Binz, Sellin, Putbus, wyspę Bug. Nie na wszystko starczyło czasu i dobrze. Bo chcielibyśmy tu wrócić. Raczej nie lubię powracać w to samo miejsce.

Oczywiście niektóre informacje, które zdobyłam w publikacjach były zupełnie inaczej przez nas widziane. Czasami miałam wrażenie, że albo mamy inny odbiór rzeczywistości, albo inaczej widzimy otaczający nas świat od tego co przeczytaliśmy. Oczywiście jesteśmy zachwyceni wyspą. Chcę napisać jak jest naprawdę. Zdementować niektóre informacje, albo pokazać je naszymi oczami.

Rugia to wyspa pełna zieleni, krzewów rokitnika i kwiatów. Wspaniałych tras rowerowych. Z białymi klifami. Plażami kamienistymi i z białym piaskiem, z morzem o niebieskim kolorze tak innym od naszego w Polsce. Z pasącymi się zwierzętami na styku łąk i lini brzegowej morza. Jeziorami. Z przydrożnymi sklepami rybnymi, w których kupisz kanapki z tak dobrą wędzoną rybą, jak nigdzie indziej.

Zaczęliśmy od Kap Arkona

Wędzarnia ryb

Wędzarnia ryb przy której prosto z pieca można kupić różne gatunki ryb. Do nich bułka. Można też usiąść przy prowizorycznych stolikach lub kamieniu i patrzeć na klify, morze i odpoczywać. 



Jadąc po ścieżkach rowerowych wzdłuż tras rosną krzewy rokitnika.  



Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów chcieliśmy napić się kawy. 
Wybraliśmy Cafe Kultur Helene-Weigel-Haus w Putgarten. 
Na tyłach tej ślicznej chatki znajduje się ogród, w którym ustawione są stoliki. Kawa w sadzie, między drzewami smakowała wspaniale, a obsługujący nas kelner  dodatkowo sprawił, że miejsce wydało nam się cudowne. Fajny klimat.  Z prawej strony budynku jest malutki parking i miejsce na rowery. 
Wnętrze chatki jest cudowne. W małych pokoikach stoi po jednym stoliku. Urocze. Lecz usiedliśmy w ogrodzie. Oprócz dobrej kawy można zjeść pyszne domowe ciasto. Wybraliśmy kruche z rabarbarem. 
Minusem tego miejsca są godziny otwarcia 13:00 - 17.00
My już w okolicach 11:00 krążyliśmy jak sępy, aby napić się kawy.


Kamieniste wybrzeże  na wyspie Bug.  Pełna zieleni, rokitnika, wąska. Po drodze wędzarnia ze stolikami i parkingiem.
Widzieliśmy także kiteserferów. Panują tu doskonałe warunki do uprawiania tego sportu.


Do Narodowego Parku Jasmud pojechaliśmy następnego dnia. Zaparkowaliśmy  na großparkplatz Hagen (opłata ok 4 eur za cały dzień). Stąd wyruszyliśmy rowerami do punktu widokowego Viktoriasicht. Trasa rowerowa jest dość wymagająca, parę wzniesień, gdzieniegdzie bruk i tamtego akurat dnia trochę błota. Do tego punktu można dojść na piechotę inną ścieżką lub pojechać rowerem czy autobusem drogą asfaltową. W miejscu gdzie dojeżdża autobus jest taras widokowy, muzeum i kino (za opłatą ok 8 eur). My wolimy krajobrazy, a nie muzea, wiec piękną skałę oglądaliśmy z punktu widokowego (Viktoriasicht) w niedalekiej odległości od przystanku i wejścia do muzeum.

Potem w słońcu zjedliśmy kupione wcześniej pyszne kanapki  i wyruszyliśmy w dalszą drogę po parku. Jest wiele dróg wyznaczonych dla rowerów lecz niektóre odcinki raczej dla kogoś kto lubi się zmagać z wymagającym terenem. My wybraliśmy te asfaltowe bo wyjechaliśmy, aby podziwiać przyrodę i wypoczywać. Nie mieliśmy okazji widzieć zwierząt na wolności choć takie informacje przewijały się w informacjach znalezionych w sieci.  Czytałam o pięknych jeleniach chodzących po parku. My ich nie spotkaliśmy! Za to jelenie i sarny leżące leniwie na łąkach (biały jeleń z ogromnym porożem - piękny!) zobaczyliśmy w zagrodzie zaraz obok parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód. Zagroda ta znajduje się w sąsiedztwie tutejszej restauracji, więc cel hodowania tych pięknych zwierząt wydaje się oczywisty. Smutne. Obyśmy się mylili.




Z Jamund wybraliśmy się do Sassnizt. W porcie wypiliśmy kawę i zjedliśmy dobre lody. Mnie to miejsce nie zachwyciło. Może za mało tu przebywaliśmy. Chciałam  tylko zjeść, napić się kawy i szybko jechać do bardzo ciekawego dla nas miejsca Prory.


Kanapki z rybą prosto z kutra w porcie,



lub w sklepie - restauracji Kutterfish. 
Są miejsca na zewnątrz. Dużo ludzi. Pewnie smacznie. Bardzo dobrze pachniało dania wyglądały smacznie. I ceny przystępne.

Fot. Binz widok z mola.

Binz to miasto dla lubiących tłumy, drogie sklepy. Porównałabym go z naszym Sopotem. Znów zdementuję informację z Internetu, jakoby tu było najdłuższe molo na Bałtyku. Na "oko" widać, że nasze sopockie jest i ładniejsze i dłuższe. Miasto warto zobaczyć. Piękne wille, szeroka plaża, dom zdrojowy to miejsca, które imponują. My jednak szybko stąd uciekliśmy. Tłum turystów, przeciskanie się przez zatłoczoną ulicę z rowerami to średnia atrakcja. Jedliśmy tutaj przepyszne lody o smaku rokitnika. Dla mnie najlepsze jakie jadłam, choć lawendowe w Nicei .... też pozostały mi w pamięci.

Binz molo


Prora. To tu  miał być największy hitlerowski hotel na świecie. Przeczytałam, że widok jest przerażający. No to się przestraszyłam, ale mimo to chciałam zobaczyć. Gdy wjechaliśmy na ulicę ciągnącą się wzdłuż miasta, zobaczyłam ogromne budynki z pustymi oknami. Budynki wzbudzają ciekawość, nie przerażenie!
Tak! bo kiedy podeszłam bliżej, wcale nie były przerażające. Część z nich jest odremontowana. Toczy się w nich życie.



Trochę historii. To tu mieli wypoczywać obywatele III Rzeszy. Luksusowy kompleks rozciąga się na długości 4, 5 km. Osiem luksusowych budynków z 20 tysiącami miejscami hotelowymi. Poczytajcie o Prorze ... np. TU



Odremontowane skrzydło jednego z budynków.


Prora jest wyjątkowa. Trzeba ją zobaczyć. Cudowne plaże, piasek, roślinność. Mnie brakowało zaplecza turystycznego np. toalet ;)



Sellin jest piękne! Dniem i nocą. Do mola prowadzi ulica z najpiękniejszymi willami, ażurowymi białymi pensjonatami i hotelami. Molo zaczyna się ślicznym budynkiem Brückenhaus, w którym jest  restauracja oraz  sala balowa. 






Budynek  Brückenhaus nocą.



  Można zanurzyć się w głębiny Bałtyku. Nurkująca gondola zwiezie Was na głębokość 4 metrów !
Czy warto? 
Rozmawiałam z sympatycznym Polakiem, który pracuje w Sellin osiem lat. 
Nigdy nie skorzystał z tej atrakcji, bo podobno nic nie widać, oprócz mętnej wody. 
Decyzja należy do Was. 


Koszyki na plaży przypomniały mi o polskiej plaży! Jastarni. Pamiętam je! Nie widziałam ich w Polsce od lat! Co za widok! Kojarzą mi się z naszym polskim Bałtykiem. 


Stacja kolejowa w Putbus. To trzeci dzień naszej wycieczki.
Kolejką torową o nazwie "Szalony Roland" przejechaliśmy z Pustbus do Sellin po raz drugi.
Na jednym z portali  wyczytałam, że Roland to bardzo wolna kolejka i rowerem jest szybciej. Szacunek dla tej osoby, która ma taka moc w nogach. Gratuluję! Kolejka na naszym odcinku jechała dość szybko. Prawdą jest ze max . prędkość  to 42 km/h i jest odcinek gdzie kolejka jedzie 13 km/h i widocznie autorce chodziło o ten odcinek. No dobrze jadę 42 km/h na rowerze- z górki ;)
Roland nie jest taki wolny jak o nim piszą. Za to jest świetną atrakcją!
Parowóz, wagony ( jeden odkryty- i my nim jechaliśmy), wagon na rowery, toaleta w środku, piec na zimę.
I buchający czarny dym z lokomotywy. Wszyscy jadący z nami turyści filmowali lub smatrfonami wykonywali fotografie. 







Z Sellin rowerami pojechaliśmy trasą rowerową z powrotem do Putbus. Ok 18 km tras poprzez najwspanialsze tereny. Zachwycałam się krajobrazami. Przepiękne kolorowe chaty, kryte strzechą, jeziora, łąki, las, wędzarnie ryb.



Trasa: Sellin - Pudbus.



 Pojechaliśmy do centrum Putbus. 
Przeczytaliśmy, że to piękne miasto. 
Dobrze, że zwiedzaliśmy je już z perspektywy fotela  samochodowego.
Była godzina 17:00. Miasto zupełnie puste (ostatni tydzień sierpnia). Nie spotkaliśmy tu nikogo. Jedynie mieszkaniec wyglądał przez otwarte okno. Głodni szukaliśmy restauracji. Wszystko zamknięte. 
Na plus miasta: architektura oraz drzewa różane rosnące przed każdym domem. Już sobie wyobrażam jak zaczynają kwitnąć:) Warto przejechać się po mieście rowerem.



Mamy niedosyt. I wrażenie, że zobaczyliśmy zaledwie ułamek miejsc które warto zobaczyć. 
To jedynie wycinek tego co można na Rugii zobaczyć.
Tam trzeba wrócić!